poniedziałek, 26 listopada 2012

Lewą stroną jadę, czyli Królestwo Absurdu...czyżby?

Jesteśmy tu już jakiś czas i coraz bardziej wtapiamy się w ten świat na opak. Powoli, zamiast stawiać kolejne retoryczne pytania "dlaczego, po co, kto to tak wymyślił?" przyjmujemy postawę biernego widza, zdziwienie zastępujemy cierpliwym zrozumieniem bo jeśli przypomnieć sobie, że to przecież tu wymyślono "Benny Hilla, Latający Cyrk M.P., Allo - Allo czy też Jasia Fasolę" to chyba nic nie powinno dziwić (tym bardziej wkurzać) - raczej powinno nas śmieszyć :)

źródło: wikipedia.com

no tak....

Zaczynając od niby prostej rzeczy jaką jest jazda autobusem  - możemy przesiedzieć na przystanku cały dzień i nic się nie zatrzyma. Cóż za zdziwienie gdy ktoś wreszcie podchodzi i rozwiewa nasze wątpliwości a my dowiadujemy się, że aby "piętrus" zatrzymał się na naszym przystanku trzeba na niego zwyczajnie zamachać.
Należy też wcisnąć przycisk "stop" gdy chcemy z niego wysiąść (gorzej gdy nie wiemy gdzie mamy wysiąść i wciskamy "stop" by następnie kilkakrotnie zdecydować  - ach nie, to jeszcze nie tu.... wprowadzając tym samym kierowcę w stan nerwowego rozdrażnienia:
"Bo co to są jakieś kpiny ? - nie wiesz dokąd jedziesz? "
No kurczę nie wiem, bo nie wiem nawet gdzie jestem. Okna zaparowane, na zewnątrz ciemno i ... ja pierniczę znowu przejechałam swój przystanek - ale strach "zadzyndzolić" bo się kierowca obrazi :)

źródło: transportxtra.com

Winna jestem jeszcze  mojego ulubionego obrazka. Jest jesienny, dość chłodny deszczowy  dzień. Po naszemu właściwie to leje. Po córkę przychodzi koleżanka, mokra jakby wpadła do wody. Pyta, czy moja córka wyjdzie na dwór. Patrzę w niebo, marszczę brwi i mówię stanowczo:
- Ale przecież leje jak z cebra.
Angielska dziewczynka patrzy na mnie z rozbrajającym uśmiechem i oznajmia:
- No właśnie :)
Po jakimś czasie nie wytrzymuję i idę na plac zabaw, żeby zanieść córce kurtkę na zmianę. Patrzę a tam grupka czterech dziewczynek gania się w najlepsze w kaloszach i .... strojach kąpielowych. To nie był zwykły deszcz tylko jeden z tych z trzeciej dzięciątki, znanych pięćdziesięciu nazw kropli spadających z nieba poselekcjonowanych według stopnia intensywności.

Albo sprawa "łazienki", zaczynając od standardu czyli osobnych kranów  na zimną i ciepłą wodę (według teorii angielskiej - to dla oszczędności... tylko czego? bo chyba nie wody), poprzez wykładzinę na podłodze      (no oczywiście... jest ciepło i miękko) ale c'mon wykładzina w łazience!!?? 
Co z higieną - szczególnie wokół toalety?? Nie wszyscy przecież siadają :)
Na całkowitym braku gniazdek kończąc - i weź tu się człowieku ogol albo wysusz włosy (ale tu raczej względy bezpieczeństwa biorą górę - wilgoć). Tylko czy w naszych łazienkach (kontynetalnych znaczy,  jest mniej wilgotno - nie wiem, chyba nie).
Wiśniówką na torcie będzie światło zapalane sznurkiem (zawsze!) wiszącym przy wejściu, do złudzenia przypominającym spłuczkę w toalecie na kolonii w DW Krystynka w roku 1979... Ok, ja wiem, że większość tych domów jest jeszcze starsza a społeczeństwo bardziej konserwatywne niż gdziekolwiek indziej ale przynajmniej jest o czym pisać :)

źródło: blog.aupairgarden.com

Ale to wszystko to jeszcze nic... bo przenosząc się do kuchni odkrywany ze zgrozą,  że tam kran o dziwo jest jeden ale nadal nie można mieszać wody. Albo ciepła - wręcz gorąca, albo zimna. Taki zwyczaj i już!!! Na dodatek jak już jesteśmy w kuchni możemy poruszyć bardzo drażliwy temat zmywania naczyń bo tu myjąc je "po angielsku" NIGDY ale to przenigdy nie spłukuje się ich wodą po umyciu płynem  a zasada jest taka:
płyn z wodą mieszamy (w misce), w to wkładamy brudne naczynia, szuru buru i na suszarkę a niech sobie piana obeschnie.
Ziemniaki....w sumie po co obierać przecież skóra też jest jadalna a my wiemy dokładnie co jest w środku. Tu raczej się ich nie obiera, niby my też znamy "pyry w mundurkach" ale po raz pierwszy widziałam, żeby ugniatać je wraz ze skórką. No to też taki zwyczaj...a może otoczka zdrowa na jelita.
Podobnie jak picie herbaty z mlekiem. Dziwactwo? No, nie bo pamiętam z dzieciństwa "bawarkę".
Jedzenie frytek polanych obficie octem. Pierwsze wrażenie: bleeee! No dobra wiem.... nasze sfermentowane ogórki też mogą budzić niesmak więc pójdźmy dalej. 

źródło: mapypomocnik.com

Nie lubię generalizować ale wiele rzeczy wydaje się mieć tu wyjątkowo rozbudowane instrukcje. Zdejmij to, zerwij tamto, rozłóż kartonik, odłóż pokrywkę, pozostałość włóż tam a tam i "enjoy". Dzięki takim instrukcjom, jak zeżresz folię to będzie tylko i wyłącznie Twoja wina.
Szczególnie dziwi gdy przechodząc przez ulicę widzisz duży napis "look right", no oczywiście dzięki temu zastanowisz się głębiej nad ruchem lewostronnym i jego konsekwencjami (trochę dłużej pożyjesz) lub gdy podchodząc do schodów widzisz napis "uwaga schody" hmmm ciekawe :)
Dużym wyzwaniem już jest napis na nakrętce coca-coli: "open by hand" wraz ze strzałką w którą stronę kręcić, może skłaniać do próby ustalenia czym innym można by jeszcze próbować otwierać tę plastykową butelkę - np. nogą, zębami...??

Krótko o budowlance - rury kanalizacyjne w większości angielskich budynków umieszczone są na zewnątrz budynków, podobno to dla ułatwienia ewentualnych napraw ale nie chcę wiedzieć co by się stało jeśli przy naszym "globalnym ociepleniu" któregoś roku temperatura spadnie grubo poniżej zera a wtedy parafrazując Jasia Fasolę - nadejdzie prawdziwy kataklizm...
Cóż ogólnie mieszkania wydają się nie być dobrze przygotowane do panująych tu warunków atmosferycznych a już szczytem "patrzenia w przyszłość" jest montowanie okien, które otwierają się tylko na zewnątrz i to jeszcze do góry... i weź tu umyj kiedykolwiek zewnętrzne szyby. Chyba, że chodzi o nowe miejsca pracy dla tak zwanych pomywaczy okien, latających po osiedlu z drabinkami.

Ach ... takimi drobiazgami najwyraźniej przejmują się tu tylko imigranci :)

żródło: strandedmariner.com

Tak, to trochę "inny" kraj i wszystko musi tu być oryginalne...mają inne miary (pinty, galony, funty, uncje, cale) mają inne wtyczki (po co ten trzeci kołek...?), inne gwinty żarówek a nawet inne nazwy tych samych produktów bo Opel to Vauxhall, chipsy Lays to Walkers, kosmetyki Rexony to po prostu Sure a dezodorant Axe tu nazywa się Lynx (po angielsku Ryś)  :)

Witamy w Anglii - tu deszcz pada nawet gdy świeci słońce... i chyba dlatego kochamy tu BYĆ !!!

żródło: rottentomatoes.com

piątek, 23 listopada 2012

Beczka na szczytny cel - Otley Beer Festival


Pomysł był prosty. Wciągnąć w akcję charytatywną lokalną społeczność, która zawsze chętna jest to tego rodzaju współpracy. Do organizacji przystępuje również tutejsza parafia i okoliczne browary. Lepsze bowiem miejsce niż Otley, na Piwny Festiwal chyba trudno znaleźć.
Jak to działa? Równie prosto, bowiem główni sponsorzy - pobliskie browary oraz zrzeszenie miejscowych pubów i organizacja pod tajemniczą nazwą - Szczury z Otley :) działają jak szwajcarski zegarek i wspierają organizatorów. Miejsce na tą imprezę udostępnia tutejszy klub rugby. 
Skąd się biorą osiemnasto i dziewięcio galonowe beczki? To jeszcze prostsze bo poza tymi od browarów, każda z 65 zostaje ufundowana przez firmy, instytucje a nawet osoby prywatne z West Yorkshire.


Ile za wejściówkę? To 5 funtów, w sumie niewiele jeśli dostajesz za to okolicznościową pół pintową szklankę do piwa i 2,5 funtowy token na wykorzystanie. Tokeny można dokupywać i mnożyć swą hojność.
Gdzie trafia wydana przez ciebie kwota (bo gdzie ląduje piwo tego nie trzeba tłumaczyć) ? Zebrana kwota od początku istnienia festiwalu, czyli od 1997 roku do 2011 to ponad 50 tysięcy funtów, trafia do organizacji charytatywnych oraz przekazywana jest na realizację lokalnych imprez.
Kto wygrywa? Chyba wszyscy bo nie dość, że możesz w jednym miejscu testować do woli (ograniczenia pojmnościowe żołądka vs masa ciała) kilkadziesiąt rodzajów piwa to jeszcze dokładasz się na szczytny cel. Największym jednak wygranym jest typowany przez uczestników najlepszy produkt festiwalu, wystarczy oddać głos - osobno chłopcy, osobno dziewczynki.


Ile trwa?  W tym roku odbyła się 12 edycja, która trwała od 16 do 17 listopada. Za rok organizatorzy planują również daty  przypadające na drugi lub trzeci weekend listopada - róbcie rezerwację lotów :)
Tylko Ale? No właśnie....nie. Oprócz klasyki regionu również piwa ciemne, stouty, bittery, lagery a nawet odmiany belgijskie. Ciekawostką zapewne jest "Szczodry Jerzy" (Generous George) uwarzony w Kirkstall z  tradycyjnego polskiego chmielu Marynka. Dla lubiących nowe smaki zapewne gratką byłby New World Red - mocno słodowy z dodatkiem nutki cytrusowej z chmielu pochodzącego z Australii, Nowej Zelandii i USA. Wspomnieniem już zostanie piwo "Histeryczne", coś co pochodzi ze "Szczurzej Dziury", przynoszące niemiłe wspomnienia "Czarne Myśli", odlotowy "Pierwszy Lot", porywające "Tornado" czy też zmieniające nasze postawy po spożyciu "Prawdziwy Urwis" czy "Wędrowca". Nikt nie będzie miał wątpliwości, że jednym z najmocniejszych trunków tego dnia był "Kowalski Młot" ;)


A dla Pań? Jest specjalny bar na piętrze przeznaczony na piwa cedrowe klasyczne i gruszkowe, niektóre słodkie, inne wytrawne w sumie 11 rodzajów, plus światowe piwa butelkowe.
Coś dzieje się wokół? I owszem, zawsze jest muzyka na żywo, występy artystyczne a dla chętnych do obejrzenia mecz rugby w sobotę. Na miejscu można wrzucić coś na ząb bo otwarty jest mini bar z gorącymi posiłkami.


To tyle - do zobaczenia za rok!


czwartek, 18 października 2012

Stanza Stones

Mówisz Yorkshire - myślisz wrzosowe wzgórza. Mówisz Ilkley - myślisz Ilkley Moor. Jeśli tak to będziesz potrzebował dobrych butów i kurtki z "wind-stopperem" aby zobaczyć wyjątkowy projekt, swoisty ukłon dla literatury, pisarzy i sztuki. Oto powód, dla którego setki osób przybywają do tego niewielkiego miasta położenego w dolinie.


Wykute na skałach lub w kamieniach, rozsiane po całej okolicy wersy poezji Simona Armitage noszą wspólną nazwę Stanza Stones. Odwiedzającymogą  wybierać trzy  dostępne piesze szlaki ( dwa po ponad 30 km i jeden około 17 km) aby przejść i obejrzeć sześć z głównych kamieni:
1. Pule Hill - Snow Stone
2.  Cow's Mouth Quarry, Blackstone Edge -  Rain Stone
3. Nab Hill -  Mist Stone
4. Rivock Edge Silsden -  Dew Stone
5. Ilkley Moor - Puddle Stone
6. Beck Stone - The Beck


Idąc wyznaczonym szlakiem możesz oczywiście zawitać do mijanych po drodze spokojnych i cichych miasteczek. Miejsca te, choćby Haworth czy Mytholmroyd, które miały wpływ na znakomitych miejscowych pisarzy i poetów, będą urozmaiceniem tej pieszej wycieczki inspirowanej literaturą.


My naszą ścieżkę poezji rozpoczęliśmy nieco inaczej, będziemy docierać do kamieni pojedyńczo. Naszym pierwszym łupem stał się "kałużowy" kamień. Puddle Stone faktycznie leży na podmokłej glebie a wokół niego rozsiane są niewielkie kałuże. Aby wędrowcy nie grzęźli w błocie po kostki, na trasie leżą płytki kamienne i betonowe. Dla miłośników poezji angielskiej tekt wyryty w skale niesie takie oto przesłanie:

 Rain-junk
Sky-litter
Some May mornings
Atlantic storm-horses
clatter this way,
shedding their iron shoes
in potholes and ruts,
shoes that melt 
into steel grey puddles
then settle and set
into cloudless mirrors
by noon.
The shy deer
of the daytime moon
comes to sip from the rim
But the sun
likes the look of itself,
stares all afternoon,
Its hard eye
Lifting the sheen 
from the glass,
turning the glaze
to rust.
Then we don’t see things for dust.

Puddle Stone


Pewną atrakcją może okazać się zdobycie najwyższego punktu w okolicy Trig Point na wysokości 402 m npm. Zaznaczony białym, betonowym pachołkiem daje możliwość rozejrzenia się po horyzoncie i dostrzeżenie...tajnej amerykańskiej stacji radarowej :)  Wyglądające jak wielkie, białe pieczarki anteny wojskowe widoczne są chyba z kilkunastu kilometrów - pięknie ukryte, prawdziwy "top secret". Z drugiej strony, jak chować, skoro wzgórza mieniące sią na żółto-zielono-fioletowo nie mają żadnej roślinnosci wyższej niż pół metra. Zero drzew a nawet większych krzaków.

Trig point Ilkley Moor

Piknik w takich okolicznościach przyrody okazuje się być obowiązkiem. Przysiadamy na wyrastającej z wrzosowiska skale i zjadamy to, co ze sobą przynieśliśmy. Przyglądają nam się jedynie  pasące się wokół owce, facet z helikoptera, który ewidentnie uczył się pilotażu i kilka osób, które postanowiły spędzić niedzielę na świeżym powietrzu.  Rower, buty do biegania lub trekkingu - robisz co chcesz :) Pierwszy kamień zaliczony...





środa, 17 października 2012

Lusterkiem czy kompakcikiem?

Fotografia...temat rzeka i pole bitwy zwolenników marek, serii, szkieł i co najważniejsze rodzajów aparatów. Fora internetowe o tej tematyce raz po raz stają się miejscem starć a miłośnicy przywiązani do swej marki wytaczają najcięższe działa przeciw sobie, nic tak naprawdę nie wnosząc, okopując się i broniąc oblężonej twierdzy. Nieco inaczej wygląda to w sieciowym sklepie dlatego poniżej scenka rodzajowa:

Sprzedaca działu RTV/AGD:  A Szanowny Pan co będzie fotografował?
Klient: No wiesz Pan, urodziny, komunia i takie tam...
S: No to cóż, nie ma Pan innego wyboru. Tutaj są lustrzanki firmy C a tutaj firmy N a tam dalej jeszcze O  ale tych to nie polecam.
K: Ale który Pan poleca?
S: Ten jest najlepszy (myśli: najdroższy i do tego nie schodzi)*, ma funkcję HDR, dwa obiektywy w zestawie i właściwie na trybie Auto, to robi wszystko za Pana.
*wiem co piszę, bo pół życia spędziłem w handlu
K: On waży chyba ze pięć kilo (klient trzymając cudo za pięć tysi w rękach z obiektywem długości lufy czołgowej)
S: Panie kochany, to nie jest jakaś tam chińska zabaweczka, musi ważyć swoje. No i te lustro. (pewnie w środku jakiś kryształ z Ermitażu jest)
K: Może coś tańszego jest jednak?
S: No jest, stracisz Pan na jakości bo szumy będą ale tutaj jest hit fimry S z numerkiem A coś tam coś tam, będziesz Pan strzelał do siedmiu klatek na sekundę...
K: Panie, a jak ja to pudełko w kościele do marynarki schowam?
S: ............... (cisza)

www.steves-digicams.com

No właśnie. Niejeden z nas stanął przed wyborem odpowiedniego dla siebie aparatu. Problemu nie mają ci, którzy coś tam poczytali, mają doświadczenie i sobie zdanie wyrobili. Nikogo pytać więc nie będą, poszperają w necie, wyszukają taniej oferty, kupią i przekonają się na własnej skórze czy dobrze wybrali.  Przyszedł czas, gdy niemal każdy chciał zastąpić swój "idioten maschine" na sprzęt profesjonalny. Szał na lustrzanki rozpoczął się w momencie pojawienia się na rynku tanich modeli. Dostępne do tego czasu i zarezerwowane głównie dla zawodowców (ludzi zarabiających na zdjęciach) nagle weszły między ludzi w zubożałych modelach i każdy chciał wygrać jakiś konkurs oraz zostać gwiazdą fotografii. Niewielu zdolnym amatorom to się udało i chwała im za to. Sztuką jest bowiem dopasowanie odpowiedniego sprzętu do swojej wiedzy, umiejętności i potrzeb.

Uświadomił mi  to pewien starszy gość, obładowany drogim sprzętem, statywami i akcesoriami. Kucałem aby znaleźć odpowiednie miejsce do zrobienia zdjęcia odbitych w lustrze wody kolorowych doniczek w Jardin Majorelle w Marrakeszu. Facet ugięty pod ciężarem  dwóch lustrzanek na szyji i jednej w torbie, czekał cierpliwie i zerkał na to, co robię. Popatrzyłem na niego i mówię:
- Może Pan pierwszy? - widząc jego ekwipunek pomyślałem, że może facet jest w pracy czy coś.
- Nie. To twoje miejsce. - odpowiedział spokojnie.
- Ale Pan ma lepszy sprzęt. - dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to zabrzmiało tak jakbyśmy się mierzyli na ego.
- Wiesz kto to Henri Cartier- Bresson? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałem szczerze.
- To jeden z najwybitniejszych francuskich fotografów, ojciec fotoreportażu. Robił zdjęcia zwykłą, małą  dalmierzową Leicą a zdjęcia wystawił w Luwrze. Jak widzisz sprzęt nie jest ważny tylko koncepcja i kompozycja. Dlatego poczekam, bo dobre miejsce wybrałeś.
Spojrzałem na jego sprzęt, potem na mój skromny aparacik i pomyślałem: "wygrałem".



Ja osobiście zachęcam wszystkich, którzy cenią sobie wygodę czyli małą wagę - choćby w podróży - mają mało miejsca w torbie (lub w marynarce w kościele) a nie chcą tracić na jakości wykonywanych zdjęć - do zapoznania się z ofertą aparatów bezlusterkowych z wymienną optyką. 

Krzysztof Kobus to osoba, która od wielu lat zajmuje się fotografią. Traktuję go w tym temacie jako wyrocznię i zawsze liczę na jego obiektywizm. Doszedł on do wniosku, że aby dobrać odpowiedni aparat dla podróżnika (może to być oczywiście wytyczna dla wszystkich innych, może poza studiem) należy zadać sobie kilka ważnych pytań, po czym w siedmiu zrozumiałych krokach ukazał zawiłość tematu. Jako skuteczną alternatywę wymienił on również w punkcie ósmym aparaty z wymienną optyką ale podał  powód dla którego warto wybrać nowego Sony Nex-5N a dlaczego odpuścić sobie produkt Nikona 1 czy też serię Micro Four Thirds Panasonica i Olympusa. Zajrzyjcie tutaj i zobaczcie sami:


Ja cały czas przyglądam się jednak po cichu poczynaniom Samsunga i mam nadzieję, że z tego tworzywa będzie kiedyś aparat. Obiecująco pod względem paramatrów zapowiada się nowy produkt z wymienną optyką, który pojawił się na brytyjskim rynku a nosi nazwę NX1000. Uzbrojony w 20,3 MPx matrycę APS-C ma wbudowany Wi-Fi  a dla tych, którzy twierdzą, że aparat nie musi być czarny dostępne są jeszcze kolory biały i o zgrozo...różowy.

www.steves-digicams.com







Czy to jeszcze smartphone czy może już tablet?

Wszystko w ostatnim czasie zwiększa swoje rozmiary... no, zabrzmiało to tak, jakby dział "Do czego ten guzik?" miałby być o czymś innym niż nowe technologie. Nowe technologie? Oczywiście jak mawiał niezapomniany Pan Pieniążek, znawca rynku komputerowego: " Nowe to jest jak za to płacisz, pięć minut później jest już przestarzałe". Nie trzeba być specjalistą aby zrozumieć, że miał on w tym dużo racji. Tak wygląda dzisiejszy rynek. Tak zwany czas życia produktu jest coraz krótszy, koszt naprawy coraz wyższy (lub niemożliwy) więc aby sprzedać więcej, trzeba wypuszczać na rynek produkty tej samej serii, delikatnie modyfikowane. Przykładem zwiększającego się rozmiaru są wyświetlacze LED telewizorów oraz  "mądrych" telefonów. Co ciekawe, praktyka  pozwoliła zachować zdrowy rozsądek w przypadku laptopów. Rozmiar 17" w ich przypadku to raczej górna granica. Ciężar oraz  apetyt na energię zweryfikował zapędy producentów.
Wiodące firmy pragnąc zaspokoić potrzebę rynku na telefony komórkowe również podążyły ściężką ekranowej ślepej uliczki. Przykładem jest Samsung Galaxy SIII oraz iPhone 5, które mają większe wyświetlacze. Lżejszy od 4S, produkt Apple posiada wyświetlacz smuklejszy o przekątnej 4"  i jak zapewnia producent można nadal obsługiwać go jedną ręką. W przypadku Samsunga to już 4,8" i w tym miejscu zaczyna się problem ponieważ niebezpiecznie zbliżamy się do magicznej cyfry siedem, którą oznaczanych jest wiele tabletów.



Z zaskakującą odpowiedzią na tytułowe pytanie przychodzi do nas Asus. Zaprezentowany w Mediolanie nowy smartphone PadFone 2, przez szefa Jonney'a Shih powinien rozwiać nasze wątpliwości. Zanim skupimy się na jego wnętrzu trzeba przyznać, że z zewnątrz wygląda zaskakująco przyjemnie i powinien zaspokoić gusta tych, którzy przywiązani są do marek Sony, Apple, Motorola czy Samsung. Ale tym, co czyni go wyjątkowym nie jest ani 9mm grubości, ani jego 135 gramowa waga, ani też wyświetlacz 4,7" o rzozdzielczości 1280x720HD  Super IPS z technologią odporną na zarysowania Corning Fit. Zawrotu w głowie nie wywoła zapewne również jego serce - Qualcomm Snapdragon S4 1.5GHz cztero rdzeniowy procesor z 2 GB pamięci RAM oraz pamięć wewnętrzna do 64 GB. Może ucieszyć "pstrykaczy" wbudowany aparat 13 MPx, robiący do sześciu zdjęć na sekundę i nagrywający filmy w wysokiej rozdzielczości 1080p HD przy 30 kl/s a w rozdzielczości 720p aż 60 kl/s.
Unikalny dla tego urządzenia jest fakt, że dzięki zastosowaniu stacji dokującej wyposażonej w ekran oraz własne źródło zasilania możemy przekształcić nasz smartphone w tablet. PadFone 2 Dock posiada 10,1" ekran i waży zaledwie 649g w komplecie z zainstalowanym telefonem. Daje to wagę mniejszą niż większość obecnych tabletów. Zatem dla osób ceniących sobie uniwersalne rozwiązania jest to doskonały sposób aby posiadać w jednym urządzeniu te same dane a wyświetlać na ekranie, który w danym momencie jest nam wygodniej obsługiwać. Zobaczcie sami jak to działa:




wtorek, 16 października 2012

Lazy sheep ...

No to startujemy...
Miało być po męsku, to i tak będzie. Otwieramy zatem zakładkę "Piwsko i rozrywka" !
Pierwsze moje kroki po przyjeżdżie do Otley skierowałem do centrum tego niewielkiego miasteczka czyli na zabytkowy ryneczek. Choć ta niewielka mieścina szczyci się posiadaniem około 14 tysięcy dusz to jednak szybkim krokiem można ją przejść w  trochę ponad pół godziny, no chyba, że... no właśnie. Chyba, że zajrzymy do jednego z ponad dwudziestu mieszczących się tutaj pubów. Teraz to mi dopiero ta sielankowa mieścina zaimponowała. Jako jedna z nielicznych brytyjskich miejscowości stanęła w szranki do rywalizacji o puchar największej ilości pubów w stosunku do ilości mieszkańców. Z tego powodu nosi przydomek najpopularnieszej pubowej mieściny w Yorkshire. Trzy puby ulokowane na jednej ulicy, przy czym ulica nie ma więcej niż dwieście metrów. Trzy inne zaś na obrzeżach miasta, pełniące również rolę gościńca czyli tutejszego B&B. Niektóre z nich ukryte są przed światem w zakamarkach ulic, kolejne zaś, tak jak słynny Black Horse przy rynku dorobił się wspaniałej renomy jako hotel. Wyobraźnia rusza dopiero w momencie, gdy usiądziesz przy stole w kształcie beczki w podwórzu pubu Black Bull i uswiadomisz sobie, że jego kamienna posadzka pamięta rozlane piwo i pogawędki żółnierzy podczas wojny domowej XV wieku. 

Pintowe szkło Otley Pub Club

Lokalizacja zobowiązuje - jak powiedział pewien sklepikarz sprzadający browarek a sąsiadujący z kościołem, który to zbudował "wężową kolejką" wydłużając tym samym dystans ustalony prawem pomiędzy świątynią a wspomnianym punktem pobierania procentów. To właśnie tutaj, w Otley organizowany jest coroczny fetiwal folkowy pod patronatem browaru Black Sheep. W jeden weekend na ulicach zobaczyć można usmarowanych na czarno tancerzy i posłuchać folkowych kapel na żywo.  Ja również się poczuwam, choć od razu przyznam, że smakoszem bursztynowego napoju nie jestem. Proponuję zatem odkrywczą wędrówkę po tutejszych pubach. Zobaczymy co serwują, czy króluje tutaj niepodzielnie angielskie Ale. Może uda wyciągnąć się coś o historii miejsca. o ludziach, którzy od kilkuset lat kultywują tradycję picia piwa. Mam nadzieję, że wspólnie odkryjemy co spowodowało taki wysyp lokali w niewielkiej miejscowości i dlaczego na każdych drzwiach wisi naklejka "Walkers Welcome"...


Przy okazji wizyty w innym mieście dowiecie się, dlaczego jeden z pubów nosi tajemniczą nazwę: "Tylko nie mówcie Tytusowi" :)
Jedno jest pewne, człowiek uczy się całe życie. Na to akurat nigdy nie jest za późno, więc zanim przystapię do dzieła sprawdzę jak powinny być serwowane poszczególne gatunki piwa. Bo jak się okazuje, pokalem nie jest to, co zazwyczaj tak nazywamy. Ja słuchałem tej prelekcji z rozdziabioną buzią i świat mi się zawalił pod nogami. Co prawda, zawsze można walnąć piwsko z butli ale po co, skoro ktoś się trudził i wymyślił wytworne szkło lub porcelanę. Posłuchajcie co ma na ten temat do powiedzenia, ktoś to się na tym doskonale zna, czyli Tomasz Kopyra:


Jeśli kogoś temat wciągnie, zapraszam do obejrzenia kolejnych dwóch części o ciekawostkach szkła dedykowanego gatunkom lub markom browarniczym.  
Na zakończenie nasuwa mi się pytanie, które z pewnością dręczy też wielu z Was. Co jest takiego magnetycznego w pubach, że ludzie znikają tam niemal codziennie na całe wieczory a nawet wpadają tutaj w porze lunchu? Zobaczmy zatem...

Otley Black Sheep Folk Festival